Dalsze przygody w Hogwarcie III


W gabinecie dyrektora było dość pusto. Na pólkach poukładano kilka książek. Kilka posążków zdobiło drewniany regał . Za marmurowym biurkiem ustawiony został prymitywny tron, a siedział na nim Lucas Voile bacznie przypatrując się Lucy.

-On żyje?- zapytał rzeczowo.

-Nikt tak nie powiedział.

-A jednak ty jesteś.

-Nie da się nie zauważyć.- Riddle uśmiechnęła się słodko, pokazując równe, białe ząbki.

-Czyli żyje?- dopytywał.

-Bardzo możliwe.

-Kto jest twoją matką?

-Nie zna pan, panie profesorze.-odparła uprzejmie.

-Kto jest twoją matką?- powtórzył z większym naciskiem.

-Selena De’Raniel. Nie znam jej osobiście. Wychowałam się wśród magicznych stworzeń.

-Opowiedz coś o sobie.- poprosił Voile.

-Jestem córą Czarnego pana. Córą Dziedzica Slytherina, więc i ja jestem jego Dziedziczką.

Dyrektor skinął głową, prosząc o kontynuację.

-Potrafię rozmawiać z węzami.-powiedziała po czym syknęła kilka razy coś w mowie węży.

Pas na jej biodrach niespodziewanie ożył. Lucas Voile wpatrywał się spokojnie w wijącego się,  czarnego węża. Lucy syknęła jeszcze raz. Wąż ponownie wśliznął się na jej biodra i zamarł.

-Na mojej różdżce znajduję się dwa kamienie szlachetne.- wyciągnęła różdżkę w stronę dyrektora.-Czerwony rubin, symbolizujący odwagę i walkę. Czerwony, gdyż jest to kolor Gryffindoru…oraz Zielony Szmaragd. Oznaczający rodzinę z której się wywodzę. Ze Slytherinu.

-Czujesz się Ślizgonką?-zapytał.

-Nie. Czuje się Gryfonką. Choć Czarna Magia tak czy siak nie ma przed mną sekretów.

-Wierzę w to.- Lucas pokiwał głową.- Wiem też że  czasem jej używasz.

-Tak. To mnie różni od Gryfonów. To że tam gdzie ja się wychowałam Avade Kdeavra było podstawą do przeżycia. A Cruciatus…-w jej błękitnych oczach pojawiły się dwie szklany perełki. A Crutiatus był jak ćwiczenia rozciągające rano i wieczorem.

-Rozumiem.

-Nie!-krzyknęła niemalże płacząc Lucy.- Pan nic nie rozumie. Nic! Avade Kedavra. Najgorsze z najgorszych zaklęć, było moim  jedynym ukojeniem. Jak sen, jak marzenia, jak troska… jak miłość. Otarła łzę spływającą po bladym policzku i z wyczekiwaniem spojrzała na dyrektora.

-Nie jesteś zła…-stwierdził po chwili.

-Mam nadzieję. Nie pragnę tego, co mój ojciec , który…nie żyje. Przed śmiercią jednak złożyłam mu przysięgę.

-Jaką?

-Że skończę Hogwart i nie stanę się kimś takim jak on.

-Nie martw się. Postaramy się abyś czuł się tu jak w domu.

Popatrzyła na niego podejrzliwie, dyrektor klepnął się w czoło.

-To znaczy… w takim innym domu, takim dobrym.

Dziewczyna uśmiechnęła się smutno.

-Dziękuję profesorze…

                                                                                     ***

Dochodziła dwudziesta. Gryfoni zaczęli rozchodzić się do pokojów, ale Gryfonki siedziały na fotelu przed kominkiem w Pokoju Wspólnym Gryfindoru. Lucy siedziała na środku otoczona dziewczynami. Ich oczy błyszczały z podniecenia, słuchając opowieści Lucy o dalekich krainach, w których się wychowała. Pominęła jednak fakt, że były to brutalne i zniewolone przemocą krainy.

-A tak na marginesie…co myślicie o Scorpiusie?- nagle Riddle zmieniła temat.

-O Malfoyu?- zamyśliła się Sophia.- Jest przystojny…

- No i słodki.-dodała Irmina.

-W dodatku uroczy…-Fiona odwróciła się do Jessy.- I odważny…

-I taki męski…-przytaknęła dziewczyna.

-Dobra starczy.- przerwała Lucy.-I jest Szukającym, tak?

-Nom…

-Kiedy zaczyna się zbierana drużyna Quidditcha?

-Za dwa tygodnie.- odparła Rose.-W Gryffindorze mamy wolne miejsce na szukającego. Rok temu był James… no wiesz James Potter, ale został skutecznie poturbowany tłuczkiem przez co zrezygnował. Przez to również Gryffindor wypadł najgorzej ze wszystkich domów.

-Dużo jest osób chętnych do tej roli?

-Nom…Na przykład ja.- wyznała Rose.-Zawsze o tym marzyłam…

Lucy westchnęła. Cały dzień minął bardzo szybko i już nie mogła doczekać się jutra.

-A ty co sądzisz o Scorpiusie? –zapytały Gryfonki jak na zawołanie.

-Ja…-zawahała się.-Ja sądzę że…

-Ona go nienawidzi.- odpowiedziała za nią Rose.- Słyszałyście co z nim zrobiła.

Dziewczyny zaczęły potakiwać. Mówiły coś szeptem, śmiały się i dowcipkowały. Lucy uśmiechnęła się lekko, była wdzięczna Rose, że odpowiedziała za nią.

 

Dziedziczka Slytherina obudziła się dokładnie kilka minut przed śniadaniem. Sophi i Irminy już nie było, tylko Rose wytrwale czekała aż się obudzi.

-Dzień dobry.-powiedziała zaspana Lucy do koleżanki i zaczęła powoli rozczesywać jasne włosy.

Następnie poszła się szybko umyć i nałożyć mundurek. Włosy rozpuściła przez co zwisały niemalże do kolan. Przypominała teraz nieco Lunę Lovegood. Z bladą skórą i pogodnym wyrazem twarzy. Zaspana popatrzyła na Rose z wyczekiwaniem, aż ta podniesie się z łóżka i otworzyła sobie drzwi machnięciem różdżki.

Sobotnie śniadanie, pachniało przepysznie. Lucy przepchała się przez masę ludzi aby zająć miejsce obok Albusa Pottera. Ziewnęła i sięgnęła po dżem oraz tosty. Rose chwile przyglądała się jej i wzięła to samo.

-Dziś wybierają szukającego.- przypomniał im Albus.- Startujecie?

-Jasne.-odparły równocześnie.

Roześmiały się beztrosko. Albus wziął swój złoty kielich z wodą, przyłożył i przyłożył do niego różdżkę.

-Tata mówił mi coś o tym zaklęciu, ale jego koledze podobno jakoś nie wychodziło.

-To z rumem?- zapytała Victoria siedząca po drugiej stronie stołu.-Nie masz szans.

-To się okaże.- wzruszył ramionami i zaczerpnął powietrza.- Dźwięki harfy, wody szum, wodo, wodo zmień się w rum.

Nic się nie stało. Woda była nadal wodą. Albus powtórzył zaklęcie. Cały stół Gryffindoru patrzył na niego w napięciu.

- Dźwięki harfy, wody szum, wodo, wodo zmień się w rum.- powtórzył z naciskiem zniecierpliwienia.

Nagle coś zabulgotało, woda zaczęła się gotować aż wybuchła prosto w twarz Albusa. Gryfoni zaczęli się głośno śmiać. Chłopak siedział z ponurą miną, cały oblany wodą.

-Albusie Severusie Potter.- zaczęła Lucy, a wszyscy ucichli.- To się robi tak.

Wzięła do ręki swój kielich i wyjęła różdżkę.

- Woda, ogień, smoków pyski, chcę mieć tu Ognistą Whisky.- powiedział koncentrując się na wodzie. Tym razem wszystkie stoły czekały w napięciu co nastąpi.

Z kielicha buchnął dym. Najbliżej siedzący  zaczęli się krztusić. Lucy wzięła do ust trochę napoju, spróbowała przełknąć ale w ostateczności wypluła. Na całe nieszczęście, obok jej stołu przechadzał się Peter Pavingo, opiekun Ślizgonów i nauczyciel eliksirów. Popatrzył na swoją oplutą szatę, a potem na Lucy. Z kamienną miną wycedził przez zęby:

-Minus dziesięć punktów dla Gryffindoru.-uniósł dumnie głowę i odszedł dostojnym krokiem.

Lucy wywróciła oczami i udała że naśladuje Pavingo:

-Zabieram wam dziesięć punktów blablabla…-mówiąc to robiła dziwne miny i wykrzywiała się w szyderczych uśmiechach, aż część Gryfonów która to słyszała tarzała się prawie ze śmiechu.-Moje nie naganne maniery czynią was gorszym od mnie w każdym calu blablabla. Jestem przecież taki mądry, taki mężny i wytrwały…

-Stary, wredny dziad…-mruknęła Rose.- On nie powinien być już na emeryturze?

-Bardzo prawdopodobne, ale z tego co pamiętam na emeryturę przechodzi się mniej więcej pod siedemdziesiąte, a on ma niecałą czterdziestkę.- Lucy starła chusteczką z twarzy Albusa wodę i osuszając jego szatę zaklęciem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz