W
gabinecie dyrektora było dość pusto. Na pólkach poukładano kilka książek. Kilka
posążków zdobiło drewniany regał . Za marmurowym biurkiem ustawiony został
prymitywny tron, a siedział na nim Lucas Voile bacznie przypatrując się Lucy.
-On żyje?-
zapytał rzeczowo.
-Nikt tak
nie powiedział.
-A jednak
ty jesteś.
-Nie da
się nie zauważyć.- Riddle uśmiechnęła się słodko, pokazując równe, białe ząbki.
-Czyli
żyje?- dopytywał.
-Bardzo
możliwe.
-Kto jest
twoją matką?
-Nie zna
pan, panie profesorze.-odparła uprzejmie.
-Kto jest
twoją matką?- powtórzył z większym naciskiem.
-Selena
De’Raniel. Nie znam jej osobiście. Wychowałam się wśród magicznych stworzeń.
-Opowiedz
coś o sobie.- poprosił Voile.
-Jestem
córą Czarnego pana. Córą Dziedzica Slytherina, więc i ja jestem jego
Dziedziczką.
Dyrektor
skinął głową, prosząc o kontynuację.
-Potrafię
rozmawiać z węzami.-powiedziała po czym syknęła kilka razy coś w mowie węży.
Pas na jej
biodrach niespodziewanie ożył. Lucas Voile wpatrywał się spokojnie w wijącego
się, czarnego węża. Lucy syknęła jeszcze
raz. Wąż ponownie wśliznął się na jej biodra i zamarł.
-Na mojej
różdżce znajduję się dwa kamienie szlachetne.- wyciągnęła różdżkę w stronę
dyrektora.-Czerwony rubin, symbolizujący odwagę i walkę. Czerwony, gdyż jest to
kolor Gryffindoru…oraz Zielony Szmaragd. Oznaczający rodzinę z której się
wywodzę. Ze Slytherinu.
-Czujesz
się Ślizgonką?-zapytał.
-Nie.
Czuje się Gryfonką. Choć Czarna Magia tak czy siak nie ma przed mną sekretów.
-Wierzę w
to.- Lucas pokiwał głową.- Wiem też że
czasem jej używasz.
-Tak. To
mnie różni od Gryfonów. To że tam gdzie ja się wychowałam Avade Kdeavra było
podstawą do przeżycia. A Cruciatus…-w jej błękitnych oczach pojawiły się dwie
szklany perełki. A Crutiatus był jak ćwiczenia rozciągające rano i wieczorem.
-Rozumiem.
-Nie!-krzyknęła
niemalże płacząc Lucy.- Pan nic nie rozumie. Nic! Avade Kedavra. Najgorsze z
najgorszych zaklęć, było moim jedynym
ukojeniem. Jak sen, jak marzenia, jak troska… jak miłość. Otarła łzę spływającą
po bladym policzku i z wyczekiwaniem spojrzała na dyrektora.
-Nie jesteś
zła…-stwierdził po chwili.
-Mam
nadzieję. Nie pragnę tego, co mój ojciec , który…nie żyje. Przed śmiercią
jednak złożyłam mu przysięgę.
-Jaką?
-Że
skończę Hogwart i nie stanę się kimś takim jak on.
-Nie martw
się. Postaramy się abyś czuł się tu jak w domu.
Popatrzyła
na niego podejrzliwie, dyrektor klepnął się w czoło.
-To
znaczy… w takim innym domu, takim dobrym.
Dziewczyna
uśmiechnęła się smutno.
-Dziękuję
profesorze…
***
Dochodziła
dwudziesta. Gryfoni zaczęli rozchodzić się do pokojów, ale Gryfonki siedziały
na fotelu przed kominkiem w Pokoju Wspólnym Gryfindoru. Lucy siedziała na
środku otoczona dziewczynami. Ich oczy błyszczały z podniecenia, słuchając
opowieści Lucy o dalekich krainach, w których się wychowała. Pominęła jednak
fakt, że były to brutalne i zniewolone przemocą krainy.
-A tak na
marginesie…co myślicie o Scorpiusie?- nagle Riddle zmieniła temat.
-O
Malfoyu?- zamyśliła się Sophia.- Jest przystojny…
- No i słodki.-dodała
Irmina.
-W dodatku
uroczy…-Fiona odwróciła się do Jessy.- I odważny…
-I taki
męski…-przytaknęła dziewczyna.
-Dobra
starczy.- przerwała Lucy.-I jest Szukającym, tak?
-Nom…
-Kiedy
zaczyna się zbierana drużyna Quidditcha?
-Za dwa
tygodnie.- odparła Rose.-W Gryffindorze mamy wolne miejsce na szukającego. Rok
temu był James… no wiesz James Potter, ale został skutecznie poturbowany
tłuczkiem przez co zrezygnował. Przez to również Gryffindor wypadł najgorzej ze
wszystkich domów.
-Dużo jest
osób chętnych do tej roli?
-Nom…Na
przykład ja.- wyznała Rose.-Zawsze o tym marzyłam…
Lucy
westchnęła. Cały dzień minął bardzo szybko i już nie mogła doczekać się jutra.
-A ty co
sądzisz o Scorpiusie? –zapytały Gryfonki jak na zawołanie.
-Ja…-zawahała
się.-Ja sądzę że…
-Ona go
nienawidzi.- odpowiedziała za nią Rose.- Słyszałyście co z nim zrobiła.
Dziewczyny
zaczęły potakiwać. Mówiły coś szeptem, śmiały się i dowcipkowały. Lucy
uśmiechnęła się lekko, była wdzięczna Rose, że odpowiedziała za nią.
Dziedziczka
Slytherina obudziła się dokładnie kilka minut przed śniadaniem. Sophi i Irminy
już nie było, tylko Rose wytrwale czekała aż się obudzi.
-Dzień
dobry.-powiedziała zaspana Lucy do koleżanki i zaczęła powoli rozczesywać jasne
włosy.
Następnie
poszła się szybko umyć i nałożyć mundurek. Włosy rozpuściła przez co zwisały
niemalże do kolan. Przypominała teraz nieco Lunę Lovegood. Z bladą skórą i
pogodnym wyrazem twarzy. Zaspana popatrzyła na Rose z wyczekiwaniem, aż ta
podniesie się z łóżka i otworzyła sobie drzwi machnięciem różdżki.
Sobotnie
śniadanie, pachniało przepysznie. Lucy przepchała się przez masę ludzi aby
zająć miejsce obok Albusa Pottera. Ziewnęła i sięgnęła po dżem oraz tosty. Rose
chwile przyglądała się jej i wzięła to samo.
-Dziś
wybierają szukającego.- przypomniał im Albus.- Startujecie?
-Jasne.-odparły
równocześnie.
Roześmiały
się beztrosko. Albus wziął swój złoty kielich z wodą, przyłożył i przyłożył do
niego różdżkę.
-Tata
mówił mi coś o tym zaklęciu, ale jego koledze podobno jakoś nie wychodziło.
-To z
rumem?- zapytała Victoria siedząca po drugiej stronie stołu.-Nie masz szans.
-To się
okaże.- wzruszył ramionami i zaczerpnął powietrza.- Dźwięki harfy, wody szum,
wodo, wodo zmień się w rum.
Nic się
nie stało. Woda była nadal wodą. Albus powtórzył zaklęcie. Cały stół
Gryffindoru patrzył na niego w napięciu.
- Dźwięki
harfy, wody szum, wodo, wodo zmień się w rum.- powtórzył z naciskiem
zniecierpliwienia.
Nagle coś
zabulgotało, woda zaczęła się gotować aż wybuchła prosto w twarz Albusa.
Gryfoni zaczęli się głośno śmiać. Chłopak siedział z ponurą miną, cały oblany
wodą.
-Albusie
Severusie Potter.- zaczęła Lucy, a wszyscy ucichli.- To się robi tak.
Wzięła do ręki swój kielich i wyjęła różdżkę.
-
Woda, ogień, smoków pyski, chcę
mieć tu Ognistą Whisky.- powiedział koncentrując się na wodzie. Tym razem
wszystkie stoły czekały w napięciu co nastąpi.
Z kielicha buchnął dym.
Najbliżej siedzący zaczęli się krztusić.
Lucy wzięła do ust trochę napoju, spróbowała przełknąć ale w ostateczności
wypluła. Na całe nieszczęście, obok jej stołu przechadzał się Peter Pavingo,
opiekun Ślizgonów i nauczyciel eliksirów. Popatrzył na swoją oplutą szatę, a
potem na Lucy. Z kamienną miną wycedził przez zęby:
-Minus dziesięć punktów dla Gryffindoru.-uniósł dumnie głowę i odszedł
dostojnym krokiem.
Lucy wywróciła oczami i udała że naśladuje Pavingo:
-Zabieram wam dziesięć punktów blablabla…-mówiąc to robiła dziwne miny i
wykrzywiała się w szyderczych uśmiechach, aż część Gryfonów która to słyszała
tarzała się prawie ze śmiechu.-Moje nie naganne maniery czynią was gorszym od
mnie w każdym calu blablabla. Jestem przecież taki mądry, taki mężny i
wytrwały…
-Stary, wredny dziad…-mruknęła Rose.- On nie powinien być już na
emeryturze?
-Bardzo prawdopodobne, ale z tego co pamiętam na emeryturę przechodzi
się mniej więcej pod siedemdziesiąte, a on ma niecałą czterdziestkę.- Lucy
starła chusteczką z twarzy Albusa wodę i osuszając jego szatę zaklęciem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz